Z racji tego, że ostatnimi czasy osiągnęłam spektakularne sukcesy z killerstwie storczyków a szczególnie oberwały vandovate z mojej kolekcji- zostałam zmuszona do intensywnych ruchów leczniczo- reanimacyjnych.
Postanowiłam o nie walczyć do ostatniego liścia i efekty absolutnie mnie zaskoczyły.
A, że z vandovatymi próbuję zaprzyjaźnić się od ładnych kilku lat i już wcześniej bywały pewne przygody, z których starałam się wyciągać wnioski. Przede wszystkim wszystkie omawiane przypadki były w mojej ocenie chore.
Objawiało się to zmianami w trzonie roślin co skutkowało szybkim żółknięciem (od strony trzonu) i opadaniem liści. W niektórych przypadkach korzenie robiły się jakby sparciałe i zaglonione ale czasem sprawiały wrażenie całkiem zdrowych. Po obskubaniu resztek liści okazywało się, że trzon jest zdrewniały i brązowy. Te objawy przekonały mnie do radykalnego odcięcia trzonu do miejsca w którym jego przekrój miał właściwy, zdrowy kolor.
Pierwszą roślinę 'ciachnęłam' tak kilka lat temu uznając, że i tak jest skazana na zejście więc ryzyko niewielkie. Miejsce cięcia zabezpieczyłam węglem, powiesiłam w wazonie nad wodą i co kilka dni pryskałam wodą liście trzymając „głową w dół” by woda nie dostała się między liście (co sprzyja rozwojowi patogenów) . Po kilku tygodniach pojawiło się zgrubienie, pierwszy korzeń a za nim następne. W tej chwili roślina ma już całkiem spory system korzeniowy i czekam wreszcie na kwiaty.
Kolejny przypadek ok roku temu- roślina chyba przyjechała chora od sprzedawcy- objawy takie same- tyle, że miejsce cięcia było poniżej dwóch 5 cm korzeni, które aktualnie wyglądają tak:
W ubiegłoroczne wakacje postąpiłam podobnie z następną rośliną (nie został żaden korzeń) i traktowałam jak poprzedniczki- dziś wygląda tak:
Tak jak pisałam aktualnie - w miarę świeżo po cięciu są trzy rośliny. Wiszą w akwarium gdzie wilgotność oscyluje w okolicy 80%
co 2-3 dni spryskuję je wodą RO i cierpliwie czekam a odwdzięczają się w następujący sposób.
Po tych niechlubnych przypadkach doprowadzenia moich roślin prawie do zejścia stałam się fachowcem
Moje wnioski są następujące :
- im szybciej podejmiemy decyzję o cięciu (im lepsza kondycja liści) tym szybciej i chętniej pojawią się nowe korzenie- czasem wystarczą dwa tygodnie
Roślina ze zdjęć poniżej- Paraphalaenopsis labukensis x Vanda alpina (wyhodowana od słoiczka)- rosła w doniczce i dopiero jak pomarszczyły się liście zajrzałam w system korzeniowy, który już w zasadzie nie istniał. Na widocznego poniżej "pipka" czekałam ok 3 miesięcy
- musimy mieć oczywiście przekonanie, że cały trzon jest zarażony- sprawdzamy to obskubując i strugając go stopniowo bo może się okazać, że drastyczne cięcie nie będzie konieczne, dodatkowo smarowałam miejsce strugania roztworem topsinu (jako przyczyny upatruję cały czas infekcji grzybowej)
- po odcięciu wszystkich korzeni należy zapewnić roślinie podwyższoną wilgotność oraz co jakiś czas spryskiwać liście dobrą wodą („głową w dół”), mile widziane doświetlanie - szczególnie zimą
- pora roku ma znaczenie- najlepiej/ najszybciej reagowały rośliny cięte wczesną wiosną i latem (wiadomo dlaczego)
A na deser Dendrobium phalenopsis, żeby nie było, że hybryd nie reanimuję. Siedzi w akwarium, na wilgotnym sphagnum i wreszcie zdecydowało się ożyć