Pierwsze paphio skutecznie suszyłam, na wiórek,

, daawno temu, długo na nie nie mogłam w ogóle spojrzeć, aż zmądrzałam...Pomogło opracowanie Bożenki z Biblioteki, reszta metodą prób i błędów...Teraz spokojnie sobie z nimi radzę. Mam u siebie 2 paphio wyjęte z agaru, dzieliłam się nimi ze światem i z tego co słyszę, żadne nie przeżyło, u mnie rosną zdrowo, w akwarium, jest z nimi jeden tylko kłopot, jak za dużo rosy się skropli na liściach, spływa do "trzonu" i tam lubi zagniwać, tego trzeba pilnować. Poza tym zupełnie bezproblemowo rosną, to o maluchach, ciepełko, dość widno, wilgotne powietrze i dość wilgotne podłoże u mnie drobniutkie kawałeczki muszelek, łupki orzeszków piniowych, jakaś tam drobnica keramzytowa...spokojnie dają sobie radę. Nie chorują, żadne zarazy się ich nie imają, nie są nawożone, ale niedługo, może wiosną wyjmę je już na parapet i papu też dostaną...Zwyczajowo temperatura ok 26*, nocą o jakieś 8* mniej, latem bywa 35*, wilgotność 80% nocą wyższa.
Te starsze wszystkie obecnie już w hydroponice, rety, w końcu napiszę o tym od początku, bo już mi głupio
Rosną doskonale, w cyklu max/minimum na wskaźniku poziomu wody, jak pokazuje minimum dolewam, również zimą, mam ciepłe mieszkanie, te w hydro też nie były nawożone, no chyba że coś łyknęły przy dolistnym zraszaniu sąsiadów.
Na parapecie temperatury bywają niższe niż 25, bo wiadomo za oknem różnie, ale przez większość roku oscyluje w tych okolicach, trudniej co oczywiste z wilgotnością na parapecie, ale nie zauważyłam żeby szczególnie cierpiały z tego powodu.
Wszystkie podlewane tylko wodą destylowaną.